Chociaż wizjonerskie pomysły Stanisława Rybarczyka – dyrektora artystycznego Międzynarodowego Festiwalu Moniuszkowskiego – ograniczane są skromnym budżetem, niezmiennie udaje mu się skonstruować wyborny program tej imprezy. Nie inaczej było w tym roku, podczas 59. edycji Festiwalu (26‒28 sierpnia 2021).
*
Lubię ten moment kiedy – jest to za pięć dwunasta w Kudowie-Zdroju – tłumy ludzi gromadzą się pod balkonem Teatru Zdrojowego, by wysłuchać granej na trąbce Prząśniczki Moniuszki. Tegoroczną edycję otworzył recital Tomasza Tracza, młodego utalentowanego tenora, obdarzonego charyzmą, którego występ porwał publiczność od pierwszych fraz. Tracz zachwycił mnie interpretacją pieśni neapolitańskich, zaśpiewnych z werwą i młodzieńczym esprit, nie zawiódł również w arii Dzidziego z opery Hrabina Stanisława Moniuszki, a utwór ten wymaga od wokalisty lekkości w prowadzeniu narracji muzycznej, czemu artysta sprostał. Podczas pierwszego festiwalowego dnia w sali koncertowej Pijalni obejrzeć można było także wystawę plakatów i programów dotyczących dzieł Moniuszki, a pochodzących ze zbiorów dziennikarza i publicysty muzycznego, Adama Czopka. Kolekcja ta, obejmująca dokumenty z okresu prawie stu lat, jest jedną z najbogatszych w Europie i przeczy powszechnemu, lecz mylnemu przekonaniu o słabej recepcji dzieł Moniuszki za granicą.
Tego samego dnia późnym popołudniem odbył się wykład dr Wojciecha Krala połączony z recitalem Pawła Jakuba Wojtasiewicza. Ten pierwszy cokolwiek mnie znużył swoją perorą, natomiast interludia w wykonaniu tego drugiego zachwyciły (choć artysta przyznał, że Moniuszko był dla niego eksperymentem artystycznym). Nieczęsto można usłyszeć pieśni moniuszkowskie w odsłonie kontratenorowej, a Wojtasiewicz jest pierwszym polskim kontratenorem, który wykonuje utwory Moniuszki w oryginalnych tonacjach. Choć miejscami wyczuwalne były pewne ograniczenia, wokalista ujął mnie miękko prowadzonym piano oraz autentyczną ekspresją, oddającą emocje podmiotu lirycznego. Warto też wspomnieć o niuansowym akompaniamencie Doroty Maciaszczyk, która z Wojtasiewiczem stanowiła duet doskonały.
Oficjalne otwarcie festiwalu miało miejsce tego dnia wieczorem. Wypełniła je wersja plenerowa Strasznego dworu w inscenizacji i reżyserii Wiesława Ochmana z choreografią Jarosława Świtały. Mimo iż orkiestra Opery Śląskiej jest bardzo dobrym zespołem, to jednak jej brzmienie pod dyrekcją Macieja Tomasiewicza akurat mnie nie porwało (nadaremnie wyczekiwałam temperamentnej krewkości polskiej nuty). Z kolei wśród solistów ja dopatrzyłam się zaledwie jednego faworyta – Stanisława Kuflyuka. Jego Miecznik prawdziwie mnie wzruszył. Niczym szczególnym nie wyróżniała się cała skromna adaptacja Ochmana. Warto dodać, że na Straszny dwór kudowska publiczność czekała dziesięć lat, toteż przyjęła spektakl bardzo życzliwie.
Na wykład, który kolejnego festiwalowego dnia wygłosić miała Małgorzata Komorowska, przygotowałam specjalny kajet, przeczuwając, że po prelekcji badaczki dziejów polskiej kultury muzycznej będę szczęśliwą posiadaczką wiedzy prawie tajemnej, a z pewnością unikatowej. Wykładów profesor Komorowskiej słucha się jak gawęd, zwłaszcza gdy opowiada ona o recepcji twórczości Moniuszki w czasach PRL-u. Wystąpienie muzykolożki połączone było z recitalem Małgorzaty Kneć-Ajdukiewicz, która w swoim programie miała pieśni lekkie, poważne, nabożne i frywolne – mnie bardziej ujęły jednak komentarze, jakimi równocześnie opatrywała je znawczyni twórczości Moniuszki.
Wieczór drugiego dnia festiwalu należał do eksperymentujących „Małych instrumentów” pod kierownictwem muzycznym Pawła Romańczuka. Jego artystyczne credo brzmi: „Trzeba tworzyć nowe fermenty”. I ten wieczór również był fermentem, ale jakże cudnie twórczym! W zaprezentowanej podczas koncertu pieśni Dziad i baba artyści w dowcipny i inteligentny sposób żonglowali lirycznością, epickością i narracyjnością popularnej ballady. Była muzyczna ironia, absurd, wreszcie działania performatywne, do których Romańczuk zaprosił publiczność, z początku nastawioną do nich dość sceptycznie. Lider „Małych instrumentów” porwał jednak zgromadzonych do zabawy.
Na kolejne przedpołudnie zaplanowany został występ Młodzieżowej Orkiestry Dętej Szkoły Artystycznej z Hronova pod dyrekcją Miloša Meiera, która w przestrzeni Parku Zdrojowego ucieszyła słuchaczy popularnymi melodiami naszego mistrza. Natomiast ostatnim plenerowym wydarzeniem festiwalu był „Korowód moniuszkowski”, piękna tradycja, która kultywowana jest od czasów Marii Fołtyn. Przemarsz ulicami Kudowy przy dźwiękach Orkiestry Dętej w towarzystwie eleganckich jegomościów w kontuszach i samego Moniuszki, nawet w strugach deszczu, był niestraszny. Natomiast recital kameralny poświęcony pamięci Tomasza Zagórskiego w wykonaniu sopranistki Magdalena Tokajuk oraz organistki Agnieszki Tarnawskiej w kościele św. Katarzyny, był przedostatnią propozycją festiwalową. Szczególne wrażenie wywierał tu Poemat Feliksa Nowowiejskiego na sopran i orkiestrę (tu na organy) op. 51 do słów Marii PawlikowskiejJasnorzewskiej. Ta swoista Litania do Safony w interpretacji Tokajuk zabrzmiała niezwykle przejmująco, artystka wykonała go z bogatą ekspresją i niekłamanym żarem. Festiwal zakończyło Męskie śpiewanie, poruszający wspólny występ tenora Rafała Bartmińskiego, bas-barytona Dariusza Macheja oraz pianisty Emiliana Madeya. Artyści wykonali utwory Karłowicza, Noskowskiego, Chopina, Galla, Paderewskiego i Żeleńskiego. Wysmakowane rubata, miękko i łagodnie prowadzone frazy, połączone z dynamicznymi niuansami oraz nienaganną techniką, świadczą o artystycznej dojrzałości muzyków, którzy rozumieją się w pół słowa.
*
A przed nami podwójnie jubileuszowy 60. Festiwal Moniuszkowski. Z tej okazji wypada życzyć Stanisławowi Rybarczykowi, by znalazły się na niego odpowiednie środki. I na remont Teatru Zdrojowego, i na nowy fortepian.
Źródło recenzji: Miesięcznik ODRA
Autorka recenzji: Monika Jazownik
Data publikacji: grudzień 2021 r.